Archiwum kategorii: Historyjki

Kerofca, czyli o tym jak dzikie okoliczności przyrody miszcza kierownicy ukarały.

Zima zelżała, mrozy rozmarzły, śniegi spłynęły i jak co roku, prawie-wiosenny krajobraz ukazał stan dróg rozmaitych. Stan tragicznie tragiczny.
Marność to jest straszliwa, marność nad marnościami. Dziury, dziurki i dziureczki wszędzie, dziury stadami, dziury na dziurach, dziury dziurami poganiane. Krajobraz taki, jakby nie warstewka lodu i śniegu na szosie zamarzła i leżała przez raptem parę miesięcy, a lądolód wielki i groźny latami po drogach kroczył i zębatą paszczą asfalt wygryzał namiętnie i, sądząc po rozmiarach zniszczeń, ze smakiem.

Co rzecz pewną przypomniało mi.
Zatem historyjka.
O drodze, dziurach i kerofcach.
Pisownia celowa.

Jest taki typ kerofcy, który zdaniem moim, nie tylko zresztą osobistym, nadaje się jedynie do eliminacji. Nie no, nie mam na myśli permanentnej (no dobra, może czasami), ale taką typu prawko zabrać, wózek skonfiskować, za kudły wytargać – jak najbardziej.
Otóż, kerofca to typ, który prawko jazdy odbierając, najwyraźniej mózg w zastaw równocześnie zostawił, czym mu rozum odjęło wzięło. Skutkuje to bezmyślnością i głupotą totalną, za kierownicą wielce niebezpieczną. Pal licho, że dla kerofcy, takiego mało żal jak się o co rozmaśli, gorzej, że dla innych użytkowników drogi równie albo i bardziej groźną.
Kerofca taki jeździ szybko i niebezpiecznie, święcie przekonany o swojej nieśmiertelności, mistrzowskich umiejętnościach, refleksie wiedźmina i oczywiście, wyższości nad innymi użytkownikami drogi (nie mówiąc już o specjalnych względach u fizyki).
Kerofca jest debest. Z drogi plebsie, gdy miszczunio jedzie.
Znaki? Pfft, po co to komu.
Ograniczenia? Dla pospólstwa.
Nie wolno? No, to on nam zaraz pokaże. A my zaraz zobaczymy.
Przy tym wszystkim musi kerofca być pierwszy.
Zawsze.
Jazda za kimś źre go w ego, dźga w jestestwo, powoduje uwiąd męskości i najwyraźniej jojek odpadanie, gdyż zrobi wiele, a nawet wszystko, byle tylko przepchnąć się do przodu.
Będzie wyprzedzał na ciągłej, na zakrętach, ledwo mieścił przed wysepkami, pchał się na prawie-czołowe z tirami, zmuszał jadących z przeciwka do uciekania na boki, najeżdżał jadącym przed nim na ogon, mrygał długimi, trąbał klaksonem i jechał zyzokiem.
Byle do przodu.
Zęby zaciśnięte na kierownicy, pedał gazu wbity w podłogę i wiooo ile fabryka dała. Choćby i środkiem, choćby i poboczem.

Z cywlizacji w rejony dzikie i z powrotem systematycznie ostatnio jeżdżąc, widujemy kerofców takich wielu, regularnie i zdecydowanie za często.
Z reguły w wozach z rejestracją samego serca cywilizacji :P, ale akurat nie o tym historyjka dziś będzie.
Razu pewnego, latek już parę temu i co dziwniejsze w dziczy dzikiej również taki okaz nam się trafił. A wyglądało to tak…
 
Wracamy z prywatnym szczęściem z wycieczki w cudne rejony, aparat ciężki od zdjęć, koszyk od grzybów, pogoda śliczna, a droga przez las. Wąska, na wóz jeden jedyny, żeby kogoś z przeciwka puścić, trzeba na pobocze zjeżdżać, praktycznie prawie w las – o ile akurat będzie gdzie, a akurat tak jakoś nie ma. Do tego, droga z tych rzadziej uczęszczanych, po zimie ostatniej kraterami usiana niczym pobojowisko, zryta dziurami jak, nie przymierzając, plaster miodu komórkami usiany, trza jechać ostrożnie, pułapki omijać.
Dobrze chociaż, że min nie ma ;).

Szczęście moje, z terenem obyte, jedzie wiedząc doskonale na co i gdzie uważać należy, jedziemy więc spokojnie i bez przeszkód – tak szybko jak się da omijając dziury.
Aż tu nagle na ogonie siada nam jakaś z cywilizacji maszyna, wypasiona, wybłyszczona, oczywiście z kerofcą za kierownicą. Kerofca chce do przodu.
Kerofca chce bardzo.
Nie będzie mu przecie byle tubylec drogi zagradzał, prędkości jego cud-machinie odmawiał, możliwości blokował.
Mryga zatem, podjeżdża, na ogonie wisi, zyzoki robi, to z lewej kuka, to z prawej, wręcz umiera z chęci wyprzedzenia.

Figa.

Droga wąska, choćbyś nawet chciał głupola przepuścić to nie ma gdzie zjechać, krążownik szos nie zmieści się przecie obok, ani górą nie przeleci, a nasz wozik, choć sprytny całkiem, po drzewach nijak łazić nie potrafi. No i choćby się tam burak spienił i kierownicę nadgryzł, na tym odcinku drogi nie ma go jak do przodu puścić. Jedziemy więc dalej, z całkiem sensowną prędkością nawet, jednym okiem w lusterko zezując, by widzieć co tam nam się na ogonie miota, a resztą oczu drogi dziurawej pilnując.
Gość siedzi nam praktycznie z nosem w zadku, uparcie się ogonka trzyma, skutkiem tego jedyne co widzi to rufa naszego wozu z bliska podziwiana, za to drogi dziurawej niczym ser nie widzi w ogóle.
Dlatego też, gdy dziurę dobrze znaną a wyjątkowo dorodną nasz wóz sprytnie i zręcznie okraczył, wypasiona cywilizowana bryka w ową dziurę centralnie wjechała. Dziurę, której genialny kerofca nie mógł widzieć, pole widzenia mając siłą rzeczy i winą własną nieco jakby ograniczone.
Dziurę na tyle dużą i głęboką, że wóz mistrza kierownicy w miejscu zastopowała, co już nieco z oddali w lusterku zobaczyliśmy, nagłym zniknięciem balastu na zderzaku odrobinę zdziwieni.
Po chwili króciutkiej wozik wybłyszczony bardzo ostrożnie i powoli z dziury wyjechał, by następnie jechać za nami już bardzo grzecznie i spokojnie, w należytym oddaleniu i stosownie na drogę uważając.
W ten właśnie sposób nasza dzika i krwiożercza przyroda 😉 zafundowała kerofcy niespodziewaną lekcję pokory :P. 
No cóż, najwyraźniej uczenie się na własnych błędach bywa skuteczne.
Czasami ;).
I, ponieważ chodziło o kerofcę, najprawdopodobniej tylko na jakiś czas… 😉

Dni kilka później (tak ze dwa może?), drogą ponownie jadąc, zauważyliśmy brygadę drogowców, dziury dzielnie choć raczej nieco belejak łatających. Zadumaliśmy się lekko i na trochę, jako, że droga od lat nie była ruszana, od paru sezonów kruszejąc i dojrzewając należycie, a tu nagle, ledwo dni parę po przygodzie miszcza kierownicy, tak znienacka „naprawiana” jest.
Podumawszy tak chwilę, doszliśmy do wniosku, raczej na wesoło i nie do końca na serio, że najwyraźniej do ogona kleił nam się bezwstydnie, a potem zawierał bliższą i zapewne lekko wstrząsającą znajomość z dziurą jakiś VIP z cywilizacji, któren poskarżywszy się gdzie trzeba, że mu dziura samochód zaatakowała, odpowiednie służby do łatania zachęcił ;).
No to załatały.
Tak jakoś do następnej zimy wystarczyło.
😛

DragonLady 2017

Żyłki w ilościach hurtowych.

Wspominkowo.
Tekst forumowo-hobbystyczny ;).

Dawniej, w dzikich chaszczach  tylko rezydując, w najbliższym mieście bywałam raz na ruski rok, siłą rzeczy w szmateksach tak jakoś raz na dwa ruskie roki 😉 albo i rzadziej.
Męcząc się w  cywilizacji, w sh bywam tak jakby częściej, ale za to z reguły z kiepskimi efektami ;), więc całość się wyrównuje.
Wizyty te łączą się zaś nie z tematami odzieżowymi, a raczej z tym, że w niektórych ciucholandach bywają książki i lalki. Nie ukrywam, że interesuje mnie i jedno i drugie, w zależności od gatunku, oczywiście ;).

Złożyło się akurat wtedy, że przy jakiejś okazji zawitałam do miasta i dysponując wolną chwilą polazłam do szmateksu, w którym podobno czasami BYWAJĄ książki.
Dla książek mogę się poświęcić i nawet wejść do sklepu (zakupy ble!). No to weszłam… i… Faktycznie.
Była jedna. Coś o kościołach Pomorza, czyli zdecydowanie bez zachwytów. Porzuciłam wątpliwą zdobycz tam gdzie znalazłam i ruszyłam do wyjścia, gdy w oko rzuciły mi się ułożone na oknie reklamówki z zabawkami – takie komplety beleczego zebrane razem za parę złociszy.
Z jednej wystawała stopa. Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła co to…
…eeee.
Jakaś plastikowa chińska podróba i to z każdą nogą oddzielnie.
Za takie horrory podziękuję, nogi lalkom sama też potrafię odmontować, nie skorzystałam zatem z okazji.
Ale chwila, zaraz obok, ze stada pluszaków uwięzionych w drugiej reklamówce też wystawała stopa i do tego była to stopa wyglądająca jakoś solidniej.
Ba, były dwie stopy i to nawet trzymające się reszty, a reszta wyglądała jak barbica w całkiem dobrym stanie. Patrzę więc okiem, a nawet oboma. Plastikowe nieszczęście łapy ma, nogi ma, łeb przez folię widać niebrzydki, co prawda na łbie coś jak roztrzepana miotła wątpliwej nowości, ale co tam.
Za całe 5 zł bierę to cudo.

I w ten sposób przywlokłam do domu parę paskudnych maskotek i jedną całkiem ładną lalkę.
Okazała się być „Trendy & bendy Barbie” w stanie nieco bardziej używanym. W wersji oryginalnej i nienaruszonej jest to lalka z długaśnymi dredo-warkoczykami do układania w wymyślne fryzurki. Ja zaś trafiłam na wersję przepięknie ostrzyżoną, u której to dredopodobne coś na łbie skrócono malowniczo w stylu „wygryziony paź z rozterkami”,  wahający się od  długości jakoś do ucha do tak gdzieś do ramion. Dodatkowo odzież Baśki została zapewne w karty przegrana, bo w reklamówce śladu po niej nie było.
Odszorowałam nieszczęście i w ramach wieczornego relaksu zabrałam się za rozczesywanie…
A FIGA.
Lalkomaniakom tłumaczyć nie trzeba, że ta akurat lalka ma we włosach cudowny wynalazek.
Genialny.
Genialnością szalonego naukowca służącego siłom ciemności… Straszliwe ilości małych, cienkich żyłek, które za nowości służyły do układania kudłów splecionych w te niby to dredy, niby warkoczyki. Które (żyłki znaczy) u mojego ogryzka sterczały we wszystkie strony w stylu „trafił pierun w belę słomy”, wystając z normalnych włosów i za nic nie dając się z nimi ułożyć.

[Not a valid template]

No nie, czegoś takiego to ja nie zniesę – zapadła zatem decyzja „skubiemy”.

Pinceta w dłoń i skubiemy.
Skubiemy.
Skuuubiemy.
Nadal skubiemy.
Szlag mnie trafia, oczy krwią nabiegają.
Skubiemy.
Pinceta nagrzewa się prawie do czerwoności.
Skubiemy.
To się mnoży, czy co?
Nadal skubiemy.

Ufff.
Wyskubałam.

Ćwicząc cierpliwość niczym tybetański mnich, w uporze pokonując całe stado baranów, życząc Mattelowi różnych brzydkich rzeczy (a żeby wam różowe wyblakło, a żeby wam sprzedaż spadła!) i zastanawiając się ciężko, co za psychopata wymyślił coś takiego.
Ale wyskubałam. Olbrzymi kłąb żyłek, strach pomyśleć ile tego jest przy włosach pełnej długości :P.

I jakbyście się kiedyś zastanawiali, skąd czasami miewam tyle cierpliwości, to już wiecie. Wyćwiczyłam walcząc z żyłkami.

A lalka? Po wyskubaniu żyłek reszta włosia znormalniała, choć ilością i jakością nie powalała. Chwilowo wystarczyło, wybierać się nigdzie barbiasta nie wybierała, a kiedyś na pewno zafunduję jej jakieś nowe włosy.

A buzię ma faktycznie ładną.
Wybaczyłam więc te żyłki.

DragonLady 2017