Historyjka wspominkowa, na faktach oparta.
Widzieliście może kiedyś takie horrory, w których za przerażonym bohaterem (płci dowolnej) uparcie podąża czarny charakter?
Krok w krok, nie odpuszczając ani na sekundę?
Widzieliście. Na pewno widzieliście.
No to posłuchajcie, tfu ;), poczytajcie.
Jacuś, czyli mój osobisty kot ilustratora, też miał kiedyś przygodę tego typu.
Horror na żywo. Zgroza, panika i stany pokrewne.
Dzieliłam się kiedyś fiołami z dziewczynami z mojego ulubionego forum, czyli mówiąc prościej, wysyłałam w paczkach listki do ukorzenienia, pakując je jak na przejście tornado i inne przygodne kataklizmy – bąbelfolia, woreczki, papiereczki i inne takie.
Kto coś pocztą słał i mu pognietli, zrozumie.
A żeby bałaganu w przesyłkach nie robić, każdy listek opisywałam grzecznie, choć nie do końca wyraźnie. Na naklejkach cenówkach, takich małych, samoprzylepnych.
Na to wszystko napatoczył się Jacuś, który oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wpakował się w sam środek jakże interesującego zjawiska.
I wdepnął.
Centralnie i taktycznie, w sam środek papierków, karteczek i nalepek.
W cenówkę.
Cenówka zadziałała niecnie i podstępnie, błyskawicznie skorzystała z okazji i wykonała w 100% swoje życiowe zadanie, czyli przylepiła się. Traf chciał, że do zadniej kociej łapy, co kotu wcale się nie spodobało. Zdecydowanie nie spodobało.
Ruszył więc z miejsca, chcąc pozbyć się prześladowcy.
Cenówka z nim.
Skoczył z biurka, trzęsąc każdą łapą po kolei.
Cenówka z nim.
Przebiegł po kanapie, wierzgając kończynami coraz bardziej rozpaczliwie.
Cenówka z nim.
Przegalopował po pracowni, już w dzikiej panice, ze ślepiami wielkości talerzyków i łapami machającymi jak skrzydła od wiatraka. Wiatraka w huraganie.
Cenówka nadal z nim, niewzruszona.
Tu już kot spanikował totalnie, nie rozumiejąc zupełnie co za pasożyt straszliwy przyssał mu się do kończyny i bliski zawału (kot, nie pasożyt) ruszył w kolejną rozpaczliwą rundę po pracowni, po blatach, biurkach i innych meblach.
Cenówka oczywiście z nim.
Jak się czepiła, tak trzyma. Dobry klej robią, nie ma co.
Całe to spanikowane bieganie trwało raptem parę sekund, w czasie których kot osiągnął prawie pierwszą kosmiczną, a reszta otoczenia zamarła w milczącym podziwie, obserwując cudnej urody widowisko…
…po czym kociasty został uratowany – skoczyłam, złapałam, przycisnęłam zjeżone nieszczęście do biurka i odkleiłam cenówkę z pazurzastej łapy machającej jak śmigło od kosiarki.
Bez strat i uszkodzeń w swojej oraz kociej anatomii.
Cudem zapewne.
Uwolniony kot oklapł, odetchnął głęboko, po czym usiadł i z nieopisanym OBRZYDZENIEM na pyszczku przystąpił do pucowania uratowanej kończyny.
A bo to wiadomo, co w tym kleju było?
😛
DragonLady 2016