Bajeczka nieco romantyczna w dzikich okolicznościach przyrody, czyli…

…Książę i Żaba.

Wędrował książę po łące,
wędrował sobie przez błonie,
wędrując tak raz radośnie
zobaczył żabę w koronie.

Złotą koronę miała,
kamienie szlachetne w koronie,
siedziała sobie w kałuży,
a inne żabki koło niej.

Zaklęta to jest księżniczka,
trzeba księżniczkę ratować!
To myśląc książę dzielny
rzucił się żabę całować.

Całował książę żabę,
całował do oporu,
lecz żaba na przemianę
wcale nie miała humoru.

Całował książę żabę
prosto w zieloną łapkę,
a żaba zamiast się zmienić,
na muchy miała chrapkę.

Całował książę żabę,
całował aż się zmęczył,
wciąż nic to nie dawało,
przegraną się książę dręczył.

Całował książę żabę,
aż poszedł po rozum do głowy
i zamiast za płazem ganiać
na portal się zgłosił randkowy.

Całować już nie chce żaby
całkiem obraził się na nią,
komputer mu teraz pomaga
z milszą spotykać się panią.

😉

DragonLady 2016

Fioł morderca.

Dawno, dawno temu, jakoś w 2013…

[Not a valid template]

 

Jak niektórym zapewne wiadomo (no dobra, teraz już wszystkim, którzy to czytają ;)), wśród licznych fiołów rozmaitych trafił mi się również fioł na fioły.
Afrykańskie.
W ilościach prawie hurtowych zamieszkiwały one parapety oraz półeczki :P.
Przeprowadzki i inne takie katastrofy nieco przerzedziły to stado, ale ogólna idea nadal się zgadza.
Lubię fioły.

Fioły jak to kwiaty, podlewać czasami trzeba. Afrykańskie również, bo wbrew sugestywnej nazwie, wcale nie są odporne ani na suszę, ani na upały.
Koty natomiast, jako stworzenia ciekawskie i towarzyskie (no, przynajmniej niektóre), lubią w takich zajęciach towarzyszyć. Niekoniecznie służąc pomocą, a przynajmniej nie z mojego punktu widzenia ;).

I tak po krótkim wstępie przechodzimy do właściwej historyjki…
Pewnego pięknego dnia mój prywatny KOT ilustratora, Jackiem lub Jacentym zwany, leżał sobie przy niskim (bardzo), ukwieconym (też bardzo) parapecie, dzielnie dotrzymując mi towarzystwa i uparcie „pomagając” w podlewaniu fiołków.

Macając i pacając łapkami po tymże parapecie, natrafił nagle na podstawkę od jednego z fiołów.
Nie myśląc wiele podstawkę pociągnął, z sobie tylko wiadomych powodów pragnąc wyrwać ją spod fiołkowego siedzenia.
Na co z kolei fioł, również nie myśląc wiele (fioły niestety tak mają), rzucił się z parapetu niczym Wanda z wysokiego brzegu…
I wylądował wraz z doniczką CENTRALNIE na Jackowej łepetynie, szkód większych nie odnosząc (ani nie czyniąc), za to kota prawie do zawału doprowadzając.

Kot, tak niecnie i podstępnie zaatakowany, dostał nieziemskiego przyspieszenia i prawie teleportował się w bezpieczniejsze rejony, ja dostałam ciężkiej głupawki i nagłego ataku weny, którego efekt widzicie powyżej.

DragonLady 2015/2016