Traktor zagłady ;).

Dawno dawno temu, po przeprowadzce z miejsc trochę cywilizowanych w miejsca cywilizowane trochę mniej, kot Jacek – do nowego miejsca jeszcze nie przyzwyczajony – wyprowadzany był na spacer na smyczy.
Miało to zapobiegać kociej ucieczce, zagubieniu się lub inteligentnym pomysłom typu „wracamy do domu, 300 km piechotą, a niby czemu nie?”.

Traf chciał, że podczas jednego z takich spacerów po podwórku odbywanych, kawałek dalej na drodze stał sobie traktor, ni młodością ni urodą szczególnie jakoś nie grzeszący. Stał, nic nie robiąc, więc ani kot, ani prowadzający wówczas zapoznającego się z terenem futrzaka wybranek serca niżej podpisanej (czyli mnie) nie spodziewali się żadnych niespodzianek.
Spacerowali sobie grzecznie po trawniku, tu kot kwiatka obejrzał, tam drzewko powąchał, tam źdźbło trawy nadkąsił, słowem: sielanka i stany pokrewne po prostu.
I nagle kierowca wehikułu, widać postojem znudzony, relikt mechanizacji odpalił – zapewne w dalszą drogę chcąc wreszcie wyruszyć.
Relikt zawarczał, zadymił i nagle jakąś częścią bliżej i dokładniej nieokreśloną wydał z głębi rozklekotanej machinerii bardzo, bardzo głośny i jeszcze bardziej przerażający ni to pisk, ni to wizg, ni to wycie.

Słysząc dźwięk prawdziwie straszliwy i zupełnie nieznany kot totalnie spanikował i w tej panice błyskawicznie wystartował do biegu, ciągnąc za sobą smycz i uczepione owej smyczy moje prywatne szczęście.
Szczęście, nie chcąc ryzykować, że kot w tej dzikiej ucieczce kark sobie ukręci lub inną poważną krzywdę zrobi, wystartowało również. Duet ten, niezwykłą a mocną więzią (smyczą) połączony w mgnieniu oka osiągnął zdumiewającą prędkość; prędkość na widok której Usain Bolt zzieleniałby z zazdrości a przeciętny gepard popadł w kompleksy.
Mknąc jak błyskawica (nietypowa bo mocno kudłata i zjeżona, za to faktycznie błyskawiczna), pognali tak obaj panowie przez podwórko, na przełaj, byle dalej od źródła straszliwego dźwięku, tratując po drodze klomby, kwiatki i rabatki.
Przyznać trzeba, że szczęście, smycz wciąż uparcie w garści trzymając, kroku bardzo dzielnie kotu dotrzymywało i niczym w prędkości nie ustępowało, z wyrazem straszliwego skupienia na twarzy podążając w ślad za spanikowanym czworonogiem.
W ten sposób kot i człowiek, najcichszego głosu z siebie nie wydawszy, w milczeniu naginając granice możliwości obu gatunków (jestem pewna, że bijąc jakieś rekordy prędkości), dobiegli razem do tarasu, gdzie kociasty, rozmiarem zdecydowanie mniejszy, pod taras ten schował się na tyle na ile długość smyczy mu pozwalała, a jego nieszczęsny towarzysz, ciągle za kotwicę robiący, pozostał bardziej na zewnątrz, nadal usilnie starając się nie wypuścić smyczy z dłoni i równocześnie kota uspokoić.
Kot zaś, we względnie bezpiecznym miejscu się znalazłszy, opanował się w końcu nieco i zaprzestał ucieczki. Po chwili spod tarasu dobiegło bardzo głośne i bardzo urażone burczenie.
Jak sądzę, był to komentarz wyrażający kocią opinię na temat straszliwych dźwięków i ich źródła.

Śmiem twierdzić, że były to słowa zdecydowanie nie nadające się do przetłumaczenia na ludzki :P.

DragonLady 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *